Pożeracz pustych dusz cz. I
Gruby i wcale ciepły śnieg padał z nieba przygniatając już i tak ciężkie kurtki dwóch pijanych życiem, życiowych ignorantów i awanturników. Speedwell Avenue tonęło w mroźnej rześkości. Pomimo czerwonych nosów i ciągnących się z nich soplowatych flaszek obaj włóczędzy byli zadowoleni. Pierwszy, Doug strzepywał co jakiś czas grudkowaty biały puch ze swojej rudej, gęstej brody.
– Nie ma to jak wyborny bimber mojej starej co nie Fred?
– Nie ma co bracie, nie ma co – odparł tamten. Fred był typem wylewnego młodzieńca o ostrym nosie, z tych co lubią powtórzyć zdanie dwa razy, położyć nacisk z wyraźną emfazą na to co ich zdaniem jest ważne. Obaj wyglądali dosyć poważnie, zważywszy na młody wiek.
– Powiedz mi – ciągnął rudobrody Doug – czy wyszedłbyś z kimś innym w tak chłodny wieczór, i krążył w kółko oglądając te same widoki, mijając te same drzewa, tylko po to by być tu ze mną i nasłuchiwać wiatru?
– Góry nie są takie same. Wiesz o tym dobrze Rudy Poeto. Chodźmy w góry. Czekam aż wreszcie się zdecydujemy i pójdziemy na noc w te pieprzone góry Dougie. Tu jest w porządku, wiem. Ale nie umiem zagrzać dłużej miejsca w jednej dziurze . Zbyt długo ślęczymy na tym pustkowiu. To zabawne – ciągnął –Bo chyba nie jest łatwo zagrzać miejsce przy chłodnej aurze nie?
– W górach czyha na Ciebie wiele niebezpieczeństw przyjacielu. Są wilki, jest mróz. Dużo mroźniej niż tu w miasteczku. Zresztą jest też pożeracz dusz i te wredne ostre skały…
– Jaki znowu pożeracz dusz cholerny skurwielu?- Przerwał ostronosy – Mówisz o tych bajkach, które opowiada się w szkółce niedzielnej małym dzieciom?
– Bajki mój przyjacielu opowiada nam społeczeństwo i to każdego dnia – żachnął się rudy, wysoki Doug i nasunął swoją ciemną czapę mocniej na głowę. – Pożeracz to tylko przyjemny odcień całej rzeczywistości. Ale ja w niego wierzę. Moment błogiej ciszy zakłócanej jedynie przyjemnymi, bardzo delikatnymi dźwiękami miażdżonego przez buty podróżników śniegu nigdy nie trwa za długo. Zwłaszcza gdy idzie o poważne konwersacje.
– W te kudły, ostre jak noże zęby, pięć stóp wzrostu i… To gadanie starego dziada chłopie. Fred zagryzł zmarznięte wargi. Jego podniszczony surdut nie należał do najcieplejszych. Płaszcz też zdawał się przepuszczać zbyt dużo chłodnego powietrza, co wprawiało go w niemiłe odrętwienie kończyn.
– Gadanie starego dziada mój przyjacielu, to gadanie o tym, że rzekomo jesteśmy wolni, żyjemy dla siebie i innych w harmonii i stabilności. Doug był tego dnia spokojny jak niewzruszony i przepełniony honorem samuraj przed egzekucją. – Że możemy poprzez kapitalizm, zdrowe dzieci, krągłą żonkę i ciężką pracę odnaleźć sens swojego pierwotnego istnienia. Swoje pierwotne, nieskalane ja. Gówno prawda. Kłamią. A Pożeracz, ten mityczny stwór, w którego wierzę, jest bardziej prawdziwy od tych ludzi, co widzą życie przez mgłę. Mgłę swych czarnych okularów z podwójnymi klapkami na oczach. Niech śnieg, który teraz z impetem kłuje Cię w twoje świńskie oczka nie zasłoni prawdy. Prawdy o niekończącym się cierpieniu. Teraz to rozumiesz?
– Stary – Fred objął się w pasie wyraźnie zmarznięty. – Nic nie rozumiem, ale chodźmy zobaczyć tę naszą prawdziwą twarz. Spójrzmy w oczy potworowi, czy istnieje, czy tylko jest produktem zbiorowej histerii, wytworem kiepskiej wyobraźni. Szukajmy, nawet po omacku, ale niech coś wreszcie wydrze mi z piersi tę pustkę, którą czuję każdej wstrętnej nocy, gdy wyrywany po alkoholowym amoku ze snu nie mogę spać. Boże jakie to okrutne być człowiekiem. I ta wieczna potrzeba bezpieczeństwa, której towarzyszy wieczny lęk. Idą tak ze sobą w parze chyba od zarania naszego gatunku. Idźmy – zawył.
– Tak kiczowaty Fredzie pójdziemy, ale wcześniej dopijemy. Jesteś bliski prawdy. Mówiąc to uśmiechnął się prezentując nienaganne, zadziwiająco białe jak na trampa uzębienie. Zwalisty Doug wyciągnął zza pazuchy lekko brudnawą piersiówkę i łapczywie pochłaniał płyn, tak, że ten spływał mu po brodzie. Po chwili odjął go od ust i podał kompanowi. Fred dokończył dzieła i schował piersiówkę do wysłużonej, czarnej torby, którą miał przytroczoną do lewego ramienia.
– Za nami gęsta mgła, przed nami mglisty widok na rozpoznanie – rzekł.
– Nie gadaj teraz tyle – Doug przerwał szorstko wychudzonemu mądrali o ostrym nosie. Przed nami długa droga. Nie czas na jazgotliwe utyskiwanie małolata. pięć mil w taką pogodę to nie przelewki dla dwóch, niezaprawionych w górskich wycieczkach żółtodziobów. Znajdziemy miejsce w jednej jaskiniowej dziurze. Byłem tam kiedyś z niejakim Ronny’m. Pożeracz nie powinien nas tam dopaść.
– Dość już o nim – Freda przeszedł podły dreszcz. Owinął się mocniej grubym, wełnianym szalikiem, mocno przełykając przy tym ślinę.
Młodzieńcy stawiali miarowe, wolne kroki, powłócząc ołowianymi ze zmęczenia nogami. Ciężkawy prowiant, na który w głównej mierze składały się konserwy, zasuszona szynka i czerstwy chleb, zaczynał dawać im się we znaki. Powoli ostatnie drewniane chaty stawały się coraz mniej widoczne na horyzoncie. Tylko w jednej paliło się słabe światło. Z oddali leciała sowa niosąc ciekawą nowinę – huu huu huu. Drzewa coraz bardziej ulegały natrętnemu tańcowi i zginały swoje gałęzie. Wiatr tej nocy był naprawdę srogi.
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i oczywiście masy wolnego czasu, wszystkim odwiedzającym i nieodwiedzającym życzę przede wszystkim uśmiechu, nabycia umiejętności cieszenia się nawet z najmniejszych rzeczy, i oczywiście relaksu, bo niema nic gorszego od nieprzyjemnego uczucia zmęczenia! 🙂
Fred i Doug powrócą w kolejnej części by siać spustoszenie i strzelać z ust krwawymi dialogami.