Człowiek lubi się izolować i poszukiwać poczucia bezpieczeństwa w różnego rodzaju wspólnotach i uporządkowanych systemach. Dzięki temu może tracić z horyzontu coś bardzo istotnego i zamykać się na piękną, różnorodną inność. A może ta inność to tylko blokada-projekcja naszych umysłowych tworów?
Przykładów jest całkiem sporo. Nacjonalizm i hurra patriotyzm są jednymi z nich. W ukochaniu swojego narodu, jakkolwiek byśmy twierdzili, że jest przestrzeń na poszanowanie dla innych kultur i „obcych” społeczności, pojawia się ukradkiem coś niezbyt przyjaznego.
„My Polacy tak mamy – lubimy to i owo”. Francuzi mają siamto, podczas gdy Brytyjczycy owamto.
Patriota docenia to co rodzime, gloryfikuje żołnierzy poległych w obronie ojczyzny i wspomina z sentymentem jak jego rodacy dokopali „tamtym”. Narodowość to poczucie tożsamości i wspólnoty z daną grupą, ale trzeba pamiętać, że by coś takiego zaistniało, musi jednocześnie istnieć poczucie odrębności w stosunku do kogokolwiek innego. Muszą być inni, przed którymi państwo musi się zbroić, muszą być inni, których nie rozumiemy, i od których w jakiś sposób czujemy się przynajmniej na pewnych płaszczyznach bardziej zacni i wreszcie muszą być inni byśmy istnieli MY. To wszystko rodzi podziały, antypatie i niepokoje. Wtedy nie widać zbyt jasno, że po drugiej stronie jest to samo – cierpienie, śmierć, szczęście, współczucie – tyle, że „nie naszych”.
Idea, według, której należy kochać swój naród i kraj, bo patriotyzm to ważna wartość, zawsze wydawała mi się dziwna. Nie rozumiem sloganów typu „Polska musi być silna”. Polska to znaczy kto? Wygolony osiłek z sąsiedniego bloku, który po pijanemu terroryzuje osiedle, czy po prostu chamski lekarz, od niechcenia przyjmujący pacjentów w państwowej placówce? Jestem dumny z bycia Holendrem oznacza, że bycie Szkotem takie dumne już by nie było? Nie kupuję tego.
Żyjemy w określonym środowisku rodzinnym, pracowniczym, towarzyskim, ale czy to musi determinować pogląd jakobyśmy byli zobligowani do chęci tworzenia silnego kraju? (oczywiście silnego względem innych krajów).
Jaki byłby ideał patriotyczny w takim wydaniu? Bardzo potężny, samowystarczalny kraj mogący się obronić przed każdym obcym i będący ważnym aktorem na scenie międzynarodowej?
Ciekawe wydaje się to, że poglądy narodowca, zakochanego w swoim narodzie i państwie są określone poprzez miejsce jego urodzenia, są w jakiś sposób emocjonalne, natomiast nie poddają się analizie krytycznej. Jeden znajomy powiedział mi „Jeśli tego nie czujesz, to lipa. To się ma w sercu i tyle”. Z takim nastawieniem mój znajomy, nie lubiący Rosjan i Niemców, a gloryfikujący rodzimą krew podchodzi do sprawy. Zabawne wydaje się to, że gdyby urodził się kilkaset kilometrów na wschód lub zachód, jego poglądy nie zmieniłyby się może wcale, ale zmianie uległyby tylko obiekty jego westchnień i niechęci.
Jaka jest wartość sama w sobie, płynąca z poczucia odrębności Polaka wobec Niemca, Greka czy Kolumbijczyka? Izmy doprowadzają do chęci zawładnięcia innych, poszukiwania wrogów, pokonania w taki czy inny sposób „obcego”. Czy z tego powodu, że jestem mieszkańcem tych ziem powinienem szukać usprawiedliwienia i być empatycznym wobec krajanów, którzy spalili przyjezdnym Australijczykom posesję?
Z drugiej strony chwalić „swoich” za dobre sprawy a ganić za złe, też jest bez sensu. Bo czemu Australijczyk ma być nie swój, czemu nie uważać Szwajcara za krajana, po drugiej stronie płotu są tacy sami ludzie, tyle że odgrodzeni barierą językową, flagą i mętnymi ideałami.
Po co mi w ogóle identyfikować się w ten sposób? Po co przez flagę, narodowość, wyznanie czy potencjał gospodarczy dzielić ludzi? Jeszcze od tego nie urosłem.