Najbardziej chyba żal tych wszystkich nastolatków, którzy spragnieni ostrych scen erotycznych i filmu o seksie klasy wyższej niż C, kupili bilety na Nimfomankę Von Triera. Ale Nimfomanka nie jest porno. Nie jest też passe. To raczej nie do końca pogłębiona psychologicznie bajka dla dorosłych.
Film jest smutny, w kilku miejscach mocno zabawny. Lars von Trier lubi sceny naturalizmu, w których widzimy sprzątanie kału po chorym, ponieważ chce widza zaszokować. Podobne zabiegi stosował w „Antychryście”, gdy owładnięta manią główna bohaterka masakruje penisa swojemu pozbawionemu przytomności mężowi (choć tam scena nie była raczej naturalistyczna). Niektóre sceny, jak pożegnanie tytułowej Joe ze swoim ojcem, są bardzo wymowne i mogą poruszać. Widz może na chwilę wejść w położenie leżącego w łóżku człowieka, który stara się być pogodzonym ze swoim losem i uniknąć lęku przed śmiercią. W innym miejscu można pęknąć ze śmiechu widząc na ekranie świetną Umę Thurman, która demaskuje „Nimfomankę” zapraszającą do siebie wielu mężczyzn na seks.
Zasadniczo jednak film nie jest przepełniony głębokim przesłaniem. Bardzo wyraziste, czasem nachalne alegorie kopulacji (np. podrygująca wielokrotnie lina w szkole), epatowanie potężnym ładunkiem muzycznym (Rammstein), czy wyraziste do bólu symbole (krople dudniące o kosz na śmieci, piękne zachody słońca), mogą demaskować autora, jako osobowość, która chce zaskoczyć, coś pokazać, ale sama w sobie nie wszystko przeżyła, nie do końca poukładała, tak by móc mu zawierzyć.
Film podzielony jest na rozdziały, a pewne braki wspomnianej głębi są kamuflowane technicznymi sztuczkami czy wyliczankami w stylu „Mr. Nobody”. Nie każdemu może odpowiadać konwencja użytej w filmie formy opowiadania i przeniesienia w czasie. Postaci są dość płaskie. Joe, którą poznajemy gdy leży na ulicy, a która wygląda jak po zderzeniu z pociągiem, oscyluje wokół tematu swojego zła, niemoralności i ogólnej konstatacji idei miłości, której do końca nie rozumiała. Zostało to miejscami nie najgorzej przedstawione w kontrapunkcie do wyuzdania bohaterki, przekraczania granic seksualnej swobody czy stopniowego zaniku odczuwania głębszych uczuć. Seligman, który wysłuchuje jej opowieści jest z kolei połączeniem dobrotliwego, młodego dziadka, rozmówcy o zacięciu terapeutycznym i kogoś, kto co chwila popisuje się wiedzą i szafuje porównaniami odnoszącymi się do muzyki, matematyki, psychologii czy wędkarstwa.
Niepotrzebnie po raz kolejny prawicowy portal „Fronda” podnosił larum, zarzucał filmowi Von Triera szerzenie pornografii i chciał uchronić młode matki z niemowlętami od tego seansu. Niepotrzebnie też kino ugina się pod ciosami tych oskarżeń i odwołuje seans. Nimfomanka to film o życiu, cierpieniu, niezrozumieniu, byciu skrzywdzonym, byciu w trudnych relacjach rodzinnych. Sceny seksu stanowią tylko tło do rozmyślań o naturze ludzkiego postępowania i wewnętrznych przeżyć. A że nie do końca się udało? Dajmy szansę „Nimfomance cz. II”, która już wkrótce w kinach. Ja części pierwszej daję 5 na 10.