Co prawda najlepszy Polski tenisista nie zakończył swojego sezonu na londyńskim turnieju mistrzów, ale w roku 2013 potwierdził aspiracje do bycia w światowej czołówce. Rozwiał także wątpliwości ostatnich niedowiarków jakoby miał być gwiazdą jednego turnieju. Być może to łodzianinowi przyjdzie w przyszłości rozbić hegemonię hiszpańsko-serbsko-brytyjską, która tak wyraźnie usadowiła się na tenisowych arenach.
Betonowe podium
Po długim, męczącym sezonie, którego oficjalnym zwieńczeniem był finał turnieju mistrzów: Djoković – Nadal, jedno nie ulega wątpliwości – supremacja na tenisowym szczycie tria Nadal, Djoković, Murray została w ostatnich miesiącach dobitnie potwierdzona. Jeśli ktoś w powoli kończącym się roku 2013 liczył na większe niespodzianki, czy niecodzienne zestawienia istotnych finałów, ten srogo się zawiódł. Wspomniany tercet zawodników zamęczających swoich rywali precyzyjnymi uderzeniami z głębi kortu zgarnął w minionym sezonie sto procent trofeów wielkiego szlema. Niełatwo przywołać w pamięci jakikolwiek ważny turniej, w którego finale zabrakłoby choć jednego z wyżej wymienionych tenisistów.
Trudno oczekiwać znaczących roszad w ścisłej czołówce, w kolejnej odsłonie zmagań ATP World Tour, które na dobre ruszy podczas wielkoszlemowego Australian Open. Sympatycy błyskotliwej, technicznej gry Rogera Federera muszą liczyć się z tym, że nawet „Maestro” nie jest w stanie zatrzymać upływającego czasu i oszukać metryki. Wydaje się, że podczas konferencji z dziennikarzami Roger daje do zrozumienia, że niebawem nadejdzie czas pożegnania z magią.
Kto może ugryźć Nadala?
Obok Nadala, Djokovicia, Murraya i Federera, w pierwszej dziesiątce rankingu zasiadają kolejno: Ferrer, Del Potro, Berdych, Wawrinka, Gasquet i Tsonga. Poza dwoma epickimi starciami Stanislasa z Novakiem (IV runda Australian Open i półfinał US Open) oraz najdłuższym półfinałem w historii Wimbledonu (Djokovic kontra Del Potro), próżno szukać pojedynków „grupy pościgowej” z tegorocznymi triumfatorami imprez wielkoszlemowych, które zapadłyby głęboko w pamięć. Jedną z niespodzianek okazała się wygrana Davida Ferrera z Rafaelem Nadalem w półfinale w paryskiej hali Bercy. Obecny lider rankingu, który często pod koniec sezonu odpoczywa, zdawał się wybiegać myślami do startu w upragnionym turnieju mistrzowskim.
Zmiennicy Hiszpana, Serba i Szkota wydają się być solidarnie pogodzeni ze swoim losem drugoplanowych postaci światowego tenisa. Pod nieobecność największych zabiegają o cenne punkty i liczą na niespodzianki w turniejowych drabinkach (jak choćby szybkie odpadnięcie obecnego numeru jeden z turnieju wimbledońskiego).
Przyszłość tenisa w ich rakietach
Sporo mówiło się w tym roku o przyszłości męskiego tenisa, młodej generacji utalentowanych sportowców, którzy na przestrzeni najbliższych lat mają przejąć pałeczkę od Djokovica i spółki. Padały nazwiska: Dmitrov, Paire, Nishikori, Raonic i Janowicz. Bułgar nazywany pieszczotliwie „Baby Federer” podczas najważniejszych dla siebie sprawdzianów zawodził, udowadniając tym samym, że zarówno mentalnie jak i technicznie znacznie ustępuje swojemu pierwowzorowi. Obecnie pozostaje bardziej skoncentrowany na sprawach osobistych, krążących wokół Marii Szarapowej, aniżeli na szlifowaniu formy.
Francuz zajmujący obecnie 26 lokatę w rankingu stanowi połączenie ciekawej gry i wybuchowego temperamentu. Co rzadkie w męskim tenisie, preferuje uderzenia z backhandu, kosztem forehandu. Bilans jego ostatniego turnieju – porażka w Paryżu z reprezentującym unikalny w młodym pokoleniu styl serve&volley, Pierrem Hugues Herbertem, i złamana rakieta.
Japończyk posiada mniejszą od Paire i Dmitrova finezję, ale nadrabia wytrwałością i chłodną głową. Owe walory zaprezentował między innymi w Madrycie pokonując Federera, a w Paryżu, broniąc meczboli i eliminując Jo-Wilfrieda Tsongę. W jego grze próżno szukać cechującego mistrzów specyficznego błysku talentu, wyjątkowości konkretnego uderzenia, które często decyduje o wyniku spotkania. Tenis Nishikoriego pozostaje porządnym rzemieślnictwem.
Kanadyjczyk zaczął zmieniać swoją grę w momencie gdy trenerski dres w jego boksie przywdział Ivan Ljubicić. Raonic stara się od tego czasu grać agresywniej, częściej chodzić do siatki i skracać wymiany. W jego grze można dostrzec sinusoidę. Miewa problemy z utrzymaniem formy w sezonie, gubi się w trakcie istotnych gemów. Wysoki wzrost sprawia, że zdecydowanie najgorzej spośród wymienionej czwórki porusza się po korcie, często też usztywnia rękę grając woleje.
Łomem w beton
Trener i menadżer tenisa, Tomasz Iwański w wywiadzie dla Tenisklubu „Tenis się prymitywizuje” mówił, że siłę posyłanych przez Janowicza piłek można porównać do łomu, na który nie ma rady, i który przy dobrej dyspozycji przebija się przez wszystko. Sam Janowicz określał siebie jako zawodnika agresywnego, preferującego atak z głębi kortu. W jednym z telewizyjnych wywiadów porównał swoją grę do stylu Argentyńczyka Del Potro. Analogie nasuwają się same. Podobny wzrost (Janowicz 203cm, Del Potro 198), potężne uderzenia zza linii końcowej, płaskie forehandy i solidne serwisy.
Obu zawodników dzieli jednak równie wiele. Juan Martin potrafi uderzać bardzo mocno i płasko, ale zazwyczaj są to forehandy bite z asekuracją. Jego piłki w większości zachowują bezpieczny margines błędu. Argentyńska rakieta numer jeden bardzo dobrze odnajduje się w cierpliwej grze, nie śpieszy się ze skracaniem wymian, nierzadko czeka na błąd po drugiej stronie siatki. W przeciwieństwie do niego, „Jerzyk” gra w dzisiejszych czasach niemal unikatowy rodzaj tenisa nieskażonego kalkulacją. – On przede wszystkim nie boi się wówczas, gdy trzeba przyłożyć. Kiedy należy włożyć w uderzenie całą energię – mówił o Janowiczu były mistrz Wimbledonu, Goran Ivanisević. Prędkość posyłanych przez niego zagrań jest atomowa, Polak ma nadzwyczajny talent do trafiania w okolice linii końcowych. Gdy jest w dobrej dyspozycji, posyła mnóstwo zagrań, na które nikt nie znajduje odpowiedzi. Jest jak hazardzista, który wygrywa 8 na 10 rzutów monetą. Styl młodego łodzianina nasuwa skojarzenia z jednym z pierwszych „bombardierów”, Andy Roddickiem, który podobną grą zapewnił sobie w 2003 roku tytuł na kortach Flushing Meadows.
W przeciwieństwie do „Delpo”, który wraz ze wzrostem liczby piłek w wymianie nabiera pewności i regularności, Jerzy stara się robić wszystko, by przeciwnika z takiego rytmu wybić, pozbawić powtarzalności. Czyni to zaskakująco dobrze zarówno z forhendu, jak i z backhandu. Coraz sprawniej funkcjonuje jego agresywny return. Nie lubią tego współcześni mistrzowie, wchodzący w ten sposób w uderzenie. – Przeciwko Janowiczowi zawsze masz nóż na gardle – komentował Toni Nadal, trener i wujek Rafaela.
Serwis mistrza US Open z 2009 roku jest dobry, ale podanie Polaka zostało okrzyknięte najbardziej niszczycielską bronią w tourze. Do tego dochodzi fantazja i miękka ręka w graniu dropshotów, na które zazwyczaj brak Juan Martinowi wyobraźni. Najlepsza biało-czerwona rakieta dorównuje Argentyńczykowi w zwinności i szybkości poruszania się po korcie.
Także mentalność wyróżnia tegorocznego półfinalistę Wimbledonu spośród tłumu. Janowicz posiada niezachwianą pewność siebie, mową ciała wyraża całkowity brak respektu wobec bardziej doświadczonych rywali. Potrafi być przy tym ujmująco bezczelny, czym zjednuje sobie fanów z całego świata. Na samym początku ćwierćfinału, który rozgrywał w Rzymie przeciwko legendarnemu Federerowi, Janowicz zagrał precyzyjny skrót, ściągnął Szwajcara do siatki. Następnie nonszalanckim lobem zagonił ciągle zaskoczonego mistrza z powrotem na koniec kortu, by całą akcję wykończyć subtelnym wolejem. „Maestro” tylko odprowadził piłkę wzrokiem. Polak nieszablonowymi zagraniami raz po raz podrywa kibiców z krzeseł.
To czego Janowicz może uczyć się od utalentowanego tenisisty z Tandil, to opanowania i zachowania zimnej krwi w najważniejszych momentach. Del Potro zachowuje spokój gdy przeciwnicy wywierają na nim presję. Jerzy wyraźnie nie wytrzymał psychicznie konfrontacji z Nadalem podczas tegorocznej III rundy BNP Paribas Masters. W bardzo ważnych momentach forsował kontrowersyjne zagrania skrótów, mylił się, oddawał inicjatywę, pozwalał na niepotrzebne rozproszenie myśli. Podobnie było podczas wimbledońskiego pojedynku z Murrayem, w którym momentami mógł czuć, że finał jest na wyciągnięcie ręki.
W nadchodzącym sezonie trzeba życzyć Jerzemu przede wszystkim zdrowia i unikania kontuzji. Polak powinien wyregulować formę, poprawić swoje umiejętności wolejowe, i co najważniejsze – ostudzić buzujące wewnątrz emocje. Jeśli tego dokona, wtedy to nie Berdych, Wawrinka czy Del Potro, ale właśnie on będzie najbardziej obiecującym pretendentem do odebrania faworytom bukmacherów wielkoszlemowego skalpu.
Artykuł ukazał się na łamach Tenisklubu.