Państwo i jego organa powinny w miarę możliwości reagować z wyprzedzeniem na potencjalne zagrożenia, a także wspierać i chronić obywateli tam, gdzie jest to uzasadnione. Jak działa polskie państwo w sytuacjach kryzysowych? Często ślamazarnie, czasem mało inteligentnie. A zdarza się, że fatalnie.
Konia z rzędem temu, kto nigdy nie popełnia błędów i kto zawsze wie najlepiej, co w danej sytuacji jest optymalnym rozwiązaniem. Państwo, zważywszy na swoje gabaryty i mnogość ról, które musi wykonywać, ma pewnego rodzaju kredyt zaufania od obywateli. Kredyt ten powinien się do pewnego momentu wyczerpać, gdy dane organa nie wyciągają wniosków ze swojego postępowania.
To co dzieje się w Polsce, nazywam roboczo syndromem „ktoś, coś, gdzieś”. Ktoś coś zrobił, gdzieś były błędy, ktoś powinien za nie odpowiedzieć. Jaki jest finał takich spraw? W praktyce często nikt nie ponosi odpowiedzialności, a państwo nie łata swoich proceduralnych dziur. W ciągu roku pojawiają się dziesiątki sygnałów o nieprawidłowościach, błędach danych organów państwa, opieszałości czy nawet buty ze strony jego pełnomocników.
Weźmy trzy świeże wydarzenia. Przykład 1 – w grudniu ubiegłego roku Gazeta Wyborcza donosi o przypadku człowieka, który zmarł w więzieniu na skutek zatrucia nieznaną substancją. Gdy osadzony w zakładzie karnym mdleje, widzący to strażnicy przechodzą wobec zdarzenia do porządku dziennego. W skutek interwencji współwięźniów, po dwóch godzinach wezwana zostaje Karetka. Karetka przyjeżdża po kolejnych dwóch godzinach, mimo że jazda do zakładu karnego trwa 5 minut. Mężczyzna umiera. Substancję można wykryć na podstawie wymiocin pozostawionych przez zmarłego na koszulce. Ta „w nieznanych okolicznościach znika”. Służba więzienna zasłania się procedurami, a prokuratura umarza sprawę. Jak w więzieniu coś może zginąć od tak? Dlaczego karetka przyjeżdża z takim opóźnieniem? Skąd obrzęk mózgu wywołanego nieznaną substancją? Dlaczego nikt nie poczuwa się do winy i nikt nie ponosi konsekwencji?
Przykład nr 2 – 11-go lutego zakład karny opuszcza morderca dzieci i pedofil Mariusz Trynkiewicz. Przestępca w wyniku błędu państwa otrzymał wyrok 25 lat pozbawienia wolności, zamiast dożywocia. Media biją na alarm – mamy atmosferę walki z czasem, na szybko jest tworzone prawo mające monitować mordercę i zabezpieczać obywateli. Za chwilę dojdzie (o ile już nie doszło) do paniki w Piotrkowie Trybunalskim (rodzinne miasto bandyty). Ostatnia gwiazda mediów, nie-neutralny światopoglądowo oblat, wiceminister Królikowski zapewnia, że będzie dobrze. Od dawna było wiadomo kiedy zwyrodnialec wyjdzie na wolność. Resort sprawiedliwości mógł i powinien zajmować się poprawą prawa w tym zakresie na kilka lat wstecz. Żadna ekipa rządzących nie zajęła się to sprawą, mimo iż miały na to ćwierć wieku. Teraz w atmosferze paniki wprowadzana jest w życie ustawa o nadzorze nad groźnymi przestępcami.
Przykład numer 3 – Łódź i pijany motorniczy. Hanna Zdanowska i ekipa urzędników, kontrolerów, MPK etc. budzi się z głębokiego letargu. Nagle mamy stosy pomysłów o kontroli, alkomaty będą na każdej szybie tramwaju i autobusu itp. Atmosfera podobna jak przed kilku laty, gdy zawalił się dach w hali i w skutek zaniedbania odśnieżania owego dachu śmierć poniosły niewinne osoby. Wtedy Polacy zorganizowali pospolite ruszenie i pomyśleli o odśnieżaniu dachów. Dziś mamy pospolite ruszenie związane z alkomatami. To pokazuje, że sprawą trzeźwości kierowców, czyli przedstawicieli publicznych nie interesował się NIKT. By coś się zmieniło zginąć musiały dwie osoby.
Przykłady drastyczne bardziej lub mniej można mnożyć. Na przestrzeni dekady to tysiące przypadków. Na co dzień czytamy, oglądamy i słuchamy o tych absurdach w Internecie czy telewizji.
Taka skala powtarzalności problemu obrazuje kilka rzeczy. Nie wyciągamy wniosków z przeszłości, państwo nie uczy się na własnych błędach, sprawy załatwiamy w pośpiechu, społeczeństwo traci zaufanie do państwa i rządu. Wobec takich zdarzeń nie dziwi fakt, że ludzie obserwujący nieporadność państwa poszukują odpowiedzi na katastrofy w teoriach spiskowych.
Z socjologicznego punktu widzenia to również ciekawa sprawa. Obrazuje mentalność Polaków. Nawet w przypadku reportażu o zanieczyszczonych wychodkach obywatel dowiaduje się, że nic nie da się zrobić. Jeden urząd odsyła do drugiego, drugi odsyła do właściciela, właściciel ma związane ręce, bo sąsiedztwo nie respektuje reguł… I tak kręci się nasza rzeczywistość. Polak po prostu stosuje mechanizm obronny „Nic nie wiem, nie moja wina, pytajcie kogo innego, dajcie mi spokój!”. I tyle, albo aż tyle.
Margaret Thatcher mówiła: Nie chcemy takiego społeczeństwa, w którym państwo odpowiada za wszystko, a nikt nie odpowiada za państwo. Za państwo odpowiadają obywatele. To co mogą zrobić media, to jeszcze bardziej dociskać winnych i nieporadnych urzędników państwowych, jeszcze mocniej wywierać nacisk mający na celu znalezienie odpowiedzi „kto, co, gdzie”, i wreszcie informować o pomyślnych zakończeniach tych spraw.
Francis Bacon mówił natomiast: Nie masz w państwie nic boleśniejszego ponad to, kiedy sprytni ludzie uchodzą za mądrych. To w rękach wyborców leży możliwość rozliczania tych, którzy tworzą kulawe państwo bezprawia i bezrefleksyjności, oraz tych, którzy zamiast mądrością, wykazują się brakiem cywilnej odwagi w przyznaniu się do winy. Jeśli obywatel nie zacznie rozliczać polityków i urzędników z ich poczynań, oni sami z pewnością dobrowolnie nie włożą tego jarzma na swoje głowy.
PS. Wobec tak postawionej tezy obawiam się, że wszyscy mamy przechlapane.